Czas pogardy
Andrzej Sapkowski [Andrzej Sapkowski]Do zajazdu weszło trzech mężczyzn. Na ich widok karczmarz zaczął
szybciej wycierać kufel. Kobieta z niemowlęciem bliżej przysunęła się do
drzemiącego męża, zbudziła go szturchańcem. Aplegatt nieznacznie
przyciągnął ku sobie zydel, na którym leżały jego pas i kord.
Mężczyźni podeszli do szynkwasu, bystrymi spojrzeniami
obrzucając i taksując gości. Szli wolno, pobrzękując ostrogami i bronią.
– Powitać waszmościów – karczmarz odchrząknął i odkaszlnął. –
Czymże służyć mogę?
– Gorzałką – powiedział jeden, niski i krępy, z długimi jak u małpy
rękami, uzbrojony w dwie zerrikańskie szable, wiszące na krzyż na
plecach. – Łykniesz, Profesor?
– Pozytywnie chętnie – zgodził się drugi mężczyzna, poprawiając
osadzone na haczykowatym nosie okulary ze szlifowanych, niebieskawo
zabarwionych kryształów, oprawnych w złoto. – Byleby trunek nie był
fałszowany żadnymi ingrediencjami.
Karczmarz nalał.